Library: Rozdział 3


            Harry siedział na murku na szczycie wierzy astronomicznej z książką na kolanach. Księżyc w pełni stał na niebie. Potter wbijał wzrok w tekst jednak jego oczy się nie poruszały, nie czytał pogrążony w myślach.
Zastanawiał się czy Huey zrozumiał wiadomość a jak tak to czy przyjdzie. Miał nadzieje, że tak a jeśli nie… zrobi to sam. Już wiele razy robił to sam. Nie zrobi mu to różnicy czy Huey będzie z nim czy nie…
Naprawdę.
Poderwał niespodziewanie głowę, gdy usłyszał kroki na schodach a na jego ustach mimowolnie rozciągnął się uśmiech. Zaraz jednak szybko się opanował, przybierając na powrót maskę obojętności.
-Harry!- Krzyknął ze zgrozą Disward widząc gdzie chłopak siedzi.- Uh, szybko złaź stamtąd! Bo spadniesz!- Potter zupełnie go ignorując stanął na murku i zeskoczył na kamienną posadzkę.
-Przyszedłeś.- Zauważył, spoglądając ze spokojem na pobladłego nauczyciela.
-Czyś ty zwariował?!- Warknął na niego Hugh, ale widząc, że jego wrzaski nie robią na chłopcu wrażenia westchnął ze zrezygnowaniem.- Tak, tak.- Burknął.- Przyszedłem. Przecież chciałeś żebym przyszedł, prawda?
-Tak.
-Rozumiem…, po co?
-Zobaczysz. Chodź ze mną.- Wyminął go i wyszedł z wierzy a Hugh chcąc nie chcąc podążył za nim.
-Czekaj Harry! Wiesz, że jest już po godzinie policyjnej? Powinieneś być w łóżku! Ja zresztą też… przecież jutro mamy lekcje! I gdzie ty tak w ogóle mnie zabierasz? Czy dyrektor o tym wie?
-Huey.- Potter spojrzał na niego przelotnie.- Bądź cicho, bo obudzisz cały zamek.
-Ale…
-Dyrektor wie o tym.
-Dobrze.- Westchnął.- Powiedz mi, chociaż dokąd idziemy.
-Do biblioteki.
-He? Tyle, że ona jest…
-Nie szkolnej.- Przerwał mu. Żaden z nich się więcej nie odezwał. Hugh jakoś nie potrafił sprzeciwić się temu chłopakowi. Wyszli z zamku na błonia i skierowali się w stronę Zakazanego Lasu, gdzie kończyły się bariery antydeportacyjne. Tam Harry zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni złożoną w pół karteczkę. Podał ją profesorowi obrony.
-Świstoklik.- Mruknął, widząc pytające spojrzenie, po czym skrzywił się lekko.- Nie wolno mi się jeszcze aportować…
-Dokąd mnie zabierze?
-Zobaczysz.
-Harry…- Zaczął, ale w tym samym momencie chłopak zniknął. Przejechał ręką po twarzy ze zrezygnowaniem i otworzył karteczkę. Zastanawiał się czy zdoła jeszcze kiedyś dokończyć zdanie.- Vessalius.- Przeczytał i poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka. Odruchowo zamknął oczy, nie lubił tego środka transportu. Zapewne miało to coś wspólnego z tym, że zwymiotował za pierwszym razem.
-Dobrze się czujesz, Huey?- Usłyszał pytanie. Zamrugał kilka razy i spojrzał na Harrego, który przyglądał mu się uważnie.- Zbladłeś.- Zauważył chłopak.
-To nic…- Wymamrotał i rozejrzał się dookoła. Znajdowali się w jakiejś wielkiej Sali, trochę przypominającej wnętrze banku Gringotta. Mroczne i ciemne.- Co to za miejsce?
-Hol angielskiej magicznej biblioteki narodowej.
-Aha…- Nagle, duże mosiężne drzwi otworzyły się, wpuszczając smugę bladego światła. Oboje odwrócili się, zwracając się w stronę nowoprzybyłych. Była to wysoka, szczupła kobieta w zgniłozielonej sukni, której towarzyszyło czterech Aurorów w żółtych szatach. Surowy wyraz twarzy niewątpliwie bibliotekarki, przywodził na myśl McGonnagal.
-Witam, panie Potter.- Skłoniła mu się lekko i przeniosła wzrok na Diswarda.- A kim pan jest?
-Ach, proszę wybaczyć.- Podał jej rękę, którą uścisnęła.- Hugh Antoni Disward. Uczę obrony przed czarną magią w Hogwarcie.
-Rozumiem. Obecność kogoś kompetentnego w obronie przed ciemnymi mocami może się nam niezmiernie przydać.
-Co ma pani na myśli?
-Jak widzę pan Potter niczego panu nie wyjaśnił.- Zauważyła.- Niedoszli złodzieje zostawili tutaj coś bardzo kłopotliwego, z czym sami nie możemy sobie poradzić. Napisałam list z prośbą o pomoc do pana Albusa Dumbledora a on przysłał nam pana Pottera.
-A czymże jest ta kłopotliwa rzecz?
-To książka.- Zacisnęła usta w wąską linię.
-Książka?
-Owszem.- Skinęła sztywno głową.- Nawiedzona księga. Odseparowaliśmy pomieszczenie, w którym się znajduje od pozostałych poziomów.
-Dobrze.- Odezwał się Harry.- Sami sobie poradzimy, może pani zabrać żółtych.
-Ależ, panie Potter nie wydaje mi się…
-Bye.- Mruknął, łapiąc swojego profesora za rękę i ciągnąc go w stronę jedynej działającej windy.  Odetchnął cicho z ulgą, gdy kratowane drzwi się za nimi zasunęły a prostokątna puszka zaczęła zjeżdżać w dół.- Nie lubię jej.
-Tamtej bibliotekarki?
-To Helga Sanders, dyrektorka biblioteki.- Odparł.- Strasznie sztywna jest, nie sądzisz?
-Em… tak, trochę.- Przyznał nie będąc pewnym, co powinien powiedzieć a Harry popatrzył na niego rozbawiony.
-Co wiesz o nawiedzonych księgach, Huey?
-Niewiele…, będąc szczerym nigdy wcześniej o nich nie słyszałem. Powinienem?- Zmarszczył lekko brwi.
-Nie, nie wydaje mi się.- Zaprzeczył.- Chociaż biorąc pod uwagę to, kim jesteś…
-Nauczycielem OPCMu?
-O nie.- Uśmiechnął się.- Tego nie uczą na kursie mistrzowskim ani w szkole. Wiedza o nawiedzonych księgach nie jest powszechnie znanym faktem. Jakby ci to… słyszałeś może o Dantalianie?
-Tak, to mistyczny demon wiedzy.
-Dobrze.- Przytaknął.- A o jego bibliotece?
-Bibliotece?
-Biblioteka Dantaliana, labirynt regałów, w którym zapieczętowano 900 600 nawiedzonych ksiąg zawierających wiedzę tego demona.
-A, co to ma wspólnego z twoim… naszym zadaniem?
-Jedna z tych ksiąg znajduje się tutaj.- Powiedział a winda zatrzymała się na minusowym poziomie. Drzwi rozsunęły się przed nimi, ukazując ciemność. Harry pierwszy w nią wszedł a zaraz za nim podążył Huey.- Radziłbym ci być ostrożnym.
-Dlaczego?- Spytał, ale mimo to wyciągnął różdżkę.- Przecież to tylko książka, prawda?- Ale Potter nie odpowiedział.
-Cii.- Syknął, wypatrując czegoś a po chwili i Disward dostrzegł czyjąś ciemną sylwetkę, stojącą kilka metrów przed nimi. Zaraz obaj odskoczyli na boki a pomiędzy nimi przeleciał nóż.
-Co jest…?!- Krzyknął Hugh, posyłając w stronę przeciwnika zaklęcie drętwoty, ale ten uniknął czerwonej błyskawicy, posyłając w ich stronę kolejne ostrza. Antoni schował się za kolumną a jeden z noży wbił się w ścianę tuż przy jego głowie i zamienił się w proch. Hugh wyskoczył z kryjówki i nim napastnik zdążył znów zaatakować posłał w jego stronę Drętwotę. Gdy czar uderzył w pierś nieznajomego stało się z nim to samo, co z jego bronią, po prostu rozleciał się w pył.
-Uf… Harry?!- Rozejrzał się dookoła spanikowany dopiero teraz zdają sobie sprawę, że jego uczeń zniknął mu z oczu.
-Nie krzycz.- Odpowiedział chłopak, wychodząc z cienia.- On nie był jedyny.
-Co masz na myśli? Myślałem, że tutaj nie ma ludzi.
-Ta postać przed chwilą zamieniła się w pył.- Zauważył.- Nie wydaje mi się byś nadal mógł traktować go jak człowieka.
-Racja, ale czym w takim razie był?
-Przekonamy się, gdy znajdziemy księgę.- Odparł, ruszając dalej przez mroczne korytarze a Disward chcąc nie chcąc podążył za nim. Nagle rozległ się ryk. Oboje zamarli w bezruchu, rozglądając się w ciemnościach.
-Przydałoby się trochę światła…
-Nie.- Szepnął Harry.- Światło przyciąga różne rzeczy.
-Niby, co…- Urwał, ponieważ ryk powtórzył się i tym razem zdawał się dochodzić z bliższej odległości. Kątem oka dostrzegł poruszenie i posłał w tamtą stronę zaklęcie. Promień chybił, uderzając w ścianę, ale na chwilę rozświetlił ciemny kąt ukazując ich oczom ogromne zwierzę.
-Nie żartuj sobie ze mnie…- Wykrztusił Hugh.- Lew?!- W tym momencie futrzak rzucił się na niego do ataku.- Petrificus totalus!
-Sectumsempra!- Dwa promienie pomknęły w stronę zwierzęcia, ale te zwinnie ich uniknęło, rycząc wściekle.
-Sectumsempra!- Powtórzył po Harrym, Hugh. Tym razem czar noży uderzył w lwa a ten tak samo jak nożownik z wcześniej, rozpadł się zamieniając w pył. Starszy czarodziej odetchnął z ulgą a Potter podszedł do kupki popiołu pozostawionej przez zwierzę.
-Co to ma znaczyć?- Zażądał.- Najpierw miotacz noży a później lew… całe to miejsce wygląda jak po przejściu słonia.
-Możemy jeszcze natknąć się na klauna i olbrzymiego węża.
-To zupełnie jak…
-Dokładnie, jak w cyrku.- Zgodził się Harry, wstając. Roztarł w palcach trochę popiołu a ten stał się żółty.
-Farba?
-Owszem, oto prawdziwa tożsamość lwa, którego zabiłeś.- Rzekł.- Słyszałeś może wcześniej o arlekinadzie?
-Arlekinadzie?- Powtórzył niepewnie.
-Tak, jak w rozkładanej książce.- Skinął głową.- Nie czytałeś ich będąc dzieckiem?- Zapytał, wiedząc, jaka jest odpowiedź.
-Miałem ich kilka…, ale moment! Co to ma z tym wszystkim wspólnego?
-Nie ma to jak logicznie zbudowana wypowiedź z sensem.- Burknął Potter, ale uśmiechnął się.- Mówię ci tylko, czym jest nawiedzona księga, po którą tutaj przyszliśmy.
-Nawiedzona księga?
-To tajemnicze księgi, które nigdy nie powinny powstać. Jeśli czytający jest w stanie pojąć nawiedzoną księgę otrzyma zaklętą w niej bezgraniczną moc. Ma to jednak drugą stronę medalu, bo jeśli będzie zbyt słaby księga wkroczy do naszego świata łapiąc wszelkie prawa i rządzące nim zasady. W związku z zagrożeniem, jakie ze sobą niosą zostały one zaklęte…
-W bibliotece Dantaliana.- Zgadł.
-Tak.
-Moc nawiedzonych ksiąg przybiera i traci na sile wraz z fazami księżyca.- Tłumaczył dalej.- Podczas pełni, czyli dzisiaj, są najpotężniejsze, ale i najłatwiej je zapieczętować, jeśli się wie jak.
-A ty to wiesz i dlatego tutaj jesteśmy.
-Dokładnie.- Ruszyli dalej.- Widać złodzieje chcieli użyć mocy nawiedzonej księgi do otwarcia drzwi, za którymi znajduje się księga zamknięta tam przez założycieli.
-Też jest nawiedzona?
-Nie, nie ma z nimi nic wspólnego.- Zaprzeczył.- To zwykła książka zapisana językiem, którego nikt już dzisiaj nie używa zawierająca wiedzę, która nie powinna dostać się w ludzkie ręce.
-Ale ponoć sprowadza śmierć na swojego właściciela.
-Nie istnieje coś takiego.- Pokręcił głową.- Nie ma na tym świecie przeklętych ksiąg albo ksiąg rzucających klątwę czy przynoszących pecha. Człowiek może zostać przeklęty tylko przez innego człowieka. Nawet nawiedzone księgi to tylko książki, możesz ją posiadać, dopóki nie będziesz chciał jej przeczytać i zdobyć zawartej w niej wiedzy, wszystko będzie w porządku.
-Rozumiem, to niewiarygodne, ale chyba nie powinienem w tej sytuacji być sceptyczny…
-Właściwy wybór…- Weszli do innego pomieszczenia a Harry nagle pociągnął Hueygo za rękę do tyłu. W tym samym momencie ściana naprzeciwko nich została zburzona, kawałki kamienia uderzyły w ziemię z głośnym trzaskiem, pył wzniósł się w górę. Zza ściany wyłonił się ogromny, zielony smok. Zaryczał wściekle, zionąc ogniem i przypalając wysokie sklepienie sufitu.