Do oszklonych drzwi,
prowadził czerwony dywan, po którego obu stronach stały złote barierki,
połączone czerwonym jedwabiem, a wejścia pilnował stojący na baczność strażnik
w niebieskim mundurze. Chociaż na parterze, w recepcji paliło się światło to na
każdym piętrze, w oknach, było ciemno.
Z samochodu, wysiadł
niezwykle przystojny młodzieniec. Miał drobną i szczupłą ale idealnie
wysportowaną sylwetkę, delikatne rysy twarzy, burzę kruczoczarnych włosów z
tyłu długich do pasa, spiętych w luźny warkocz, nieskazitelną mlecznobiałą
cerę, pełne malinowe usta oraz duże, błyszczące oczy o intensywnym kolorze
ciemnej zieleni z hipnotyzującym, przenikliwym spojrzeniem.
Ubrany był w garnitur
z zielonym krawatem oraz eleganckie buty z czarnej skóry. Poruszał się ze swobodą
i gracją, a z jego ruchów dało się wyczytać pewność siebie.
Prawdziwy
arystokrata.
Chłopaka otaczała
dziwna aura, tajemniczości. Przyciągała wzrok ale i kazała niepożądanym trzymać
się z daleka.
-Przepraszam.-
Powiedział strażnik, zagradzając mu drogę. Nastolatek podniósł na niego wzrok,
a mężczyzna mimowolnie się wzdrygnął. Czuł się nagi, odkryty pod tym
spojrzeniem. Te oczy wwiercały się w duszę, pozostawiając trwały ślad swej
bytności i wyrywały ze świadomości, te najgłębiej skrywane mroczne tajemnice
oraz sekrety.
-Słucham?- Zapytał ze
spokojem. Strażnik zawahał się lekko. Czuł, że powinien zostawić tego chłopaka
w spokoju. Intuicja kłócąc się ze zdrowym rozsądkiem, podpowiadała mu, że ten
dzieciak jest niebezpieczny.
-Nie możesz tutaj
wejść.- Odezwał się w końcu drżącym głosem.- Aktualnie cały ten hotel został
zarezerwowany.
-Tak?- W
szmaragdowych oczach błysnęło zdziwienie i ciekawość.- Czy byłoby problemem,
gdybym zapytał, przez kogo?
-Nie.- Zaprzeczył.-
Naszym klientem jest pan Dominic Grant.
-Rozumiem.-
Zastanowił się chwilę.- Mój przyjaciel pracuje tutaj jako kucharz, miałem mu
coś przekazać, ale domyślam się, że nie wpuści mnie pan do środka…?
-Niestety, nie mam
takich uprawnień.- Potwierdził mężczyzna. Sam nie wiedział, dlaczego w ogóle
rozmawiał z tym chłopakiem. Powinien był, od razu go przegonić, a nie
odpowiadać na pytania! Ale nie potrafił się oprzeć.- Dostaliśmy kategoryczny
zakaz przepuszczania kogokolwiek aż do rana.
-Hm, czyżby Mr. Grant
się kogoś obawiał?- Zaproponował z ciekawością w głosie, a jego usta ułożyły
się w delikatnym uśmiechu.
-Ty…- Zaczął
strażnik, ale urwał gdy młodzieniec spojrzał mu głęboko w oczy, a te
przysłoniła lekka mgiełka. Nieznajomy bez słowa wszedł do budynku, uprzejmie
kłaniając się panią w recepcji. Gdy drzwi windy zasunęły się za nim, strażnik
odzyskał świadomość umysłu. Rozejrzał się dookoła, zdezorientowany. Wzruszył
ramionami, po czym wrócił do pełnienia swojej warty. Zupełnie zapomniał o
czarującym nastolatku.
Samochód odjechał.
A tymczasem, chłopak
wysiadł z windy, na najwyższym piętrze budynku, rozglądając się wokół. Czerwony
dywan tłumił jego kroki, sprawiając je niesłyszalnymi.
Zatrzymał się przed
ostatnimi drzwiami, na końcu korytarza. Na złotej tabliczce, wiszącej na drzwiach,
widniał wygrawerowany numer pokoju: 1005.
Nacisnął delikatnie
klamkę i pchnął, ale drzwi się nie otworzyły. Machnął od niechcenia ręką, zamek
trzasnął. Przekroczył próg. W tym momencie, w całym budynku zostało odcięte
zasilanie, zgasły światła, pogrążając hotel w ciemnościach. Usłyszał zduszony
krzyk i dźwięk tłuczonego szkła. Uśmiechnął się ironicznie, wyciągając z tyłu,
zza paska pistolet. Odbezpieczył go, po czym przeładował. Przeszedł korytarzem
i zajrzał do salonu. W fotel, wciskał się tłusty mężczyzna, wyglądający na
przerażonego. Miał rozpiętą koszulę i rozporek. Dogadzał sobie przy kieliszku
wina, prawdopodobnie oglądając filmy pornograficzne.
Typowy karierowicz.
Nastolatek skrzywił się wewnętrznie. Szczerze, nienawidził takich ludzi, starych,
obleśnych, grubych zboczeńców. Ta robota będzie niezwykle łatwa i bardzo
przysłuży się społeczeństwu. Pozbędzie się śmiecia.
-Witam.- Odezwał się
mrocznym, ale jednocześnie spokojnym głosem. Facet podskoczył zaskoczony.
Poderwał się na równe nogi i odsunął się kilka kroków, spoglądając na niego ze
strachem.
-K-kim jesteś…?-
Wyjąkał.
-To zależy.-
Odpowiedział, siadając w fotelu. Nogę założył na nogę. Chwycił inny kieliszek i
nalał sobie wina. Powąchał rubinowy płyn, marszcząc brwi.- Hm… Banyul Rimage
Les Clos. Francuskie. To nie moje ulubione, ale od biedy może być.- Stwierdził
i zamoczył usta w trunku. Powoli oblizał wargi, zwilżając je językiem, a tłusty
mężczyzna patrzył na niego z pożądaniem, które zaraz zniknęło, zastąpione
przerażeniem oraz niepokojem, gdy ich spojrzenia się spotkały.
-Kim jesteś?-
Powtórzył pytanie, nieco pewniej. Widocznie, doszedł do wniosku, że nieznajomy
nie ma zamiaru go skrzywdzić.- Czego ode mnie chcesz?
-Powiedziałem już.-
Przypomniał.- Ale zlituje się nad tobą. W tym momencie, jestem twoim najgorszym
koszmarem. Moje imię brzmi Ghost. A przyszedłem tu by cię zabić, Mr. Grant.
-Przywódca Spectrum…-
Szepnął Dominic, blednąc. Niewiele myśląc rzucił się w stronę drzwi, ale te
były zamknięte. Szarpał za klamkę a gdy to nic nie dawało, zaczął krzyczeć.
Biedaczek, nie mógł wiedzieć, o rzuconych na pokój zaklęciach wyciszających,
przez co nikt nie miał możliwości go usłyszeć. A Ghost patrzył na niego z
błyskiem satysfakcji w szmaragdowych oczach. Lubił wywoływać strach, u swoich
przyszłych ofiar. Rozkoszował się ich niepewnością, lękiem…
-To nie ma sensu.-
Powiedział, wstając. Powoli, przykładając lufę do ust, ruszył w kierunku
mężczyzny. W drugiej ręce cały czas trzymał kieliszek wina.
-Błagam… błagam…!-
Zaszlochał karierowicz, padając na kolana. Z oczu po policzkach, ciekły mu łzy,
zmieszane z potem.- Błagam cię…!- Podczołgał się do stóp młodzieńca, ale ten
odsunął się, spoglądając na niego lodowato z góry. Chociaż twarz pozbawioną
miał emocji to w oczach widoczne było obrzydzenie.
-O co mnie błagasz?
-Nie zabijaj mnie!-
Zawodził.- Nie chcę umierać! Nie zabijaj mnie!
-Żałosne.- Stwierdził
Ghost, celując w niego z pistoletu.- A co ja będę z tego miał?
-Pieniądze!- Odparł,
niemal natychmiast Grant z uśmiechem, a na jego twarzy odmalowała się
nadzieja.- Zapłacę ci dużo więcej, niż ten kto zlecił ci, zamordowanie mnie!-
Oznajmił triumfalnie, podnosząc się z klęczek. Widocznie uznał, że nie musi się
już płaszczyć by ocalić swoje nic nie warte życie. Wyglądał jakby co najmniej
wygrał na loterii.
-Ile?
-He?- Wydusił mało
inteligentnie, spoglądając ze zdziwieniem na chłopaka. Ten powstrzymał
westchnięcie. Dlaczego musiał mu się trafić taki idiota?
-Ile jesteś w stanie
zapłacić…- Zaczął cichym głosem, z demonicznym uśmiechem na ustach, a Dominic zadrżał.-
By wykupić własne życie z rąk Widma?
-C-chwila!-
Wykrzyknął panicznie, mijając mordercę w biegu. Wpadł do sypialni. Spod łóżka
wyciągnął dwie, czarne torby pełne studolarowych banknotów, niewątpliwie
zdobytych nielegalnie. Wyraźnie z siebie dumny, rzucił je pod nogi Ghosta,
który zdążył już na powrót usiąść w fotelu. Ten jak gdyby nigdy nic, ze
spokojem, zaczął przeliczać pieniądze. Ofiara stała obok, patrząc na niego
niepewnie i trzęsąc się ze strachu. Po chwili młodzieniec schował wszystkie banknoty
i wstał, zarzucając torby na ramię. Grant odetchnął z ulga, widząc, że
przywódca Spectrum kieruje się w stronę drzwi. Ten jednak nagle, zamarł w pół
kroku po czym odwrócił się powoli. Podszedł do sparaliżowanego ze strachu,
Dominica, nachylił się i wyszeptał mu wprost do ucha, zmysłowym szeptem.
-Welcome to NightMare…- Rozległ się przeraźliwy wrzask, mężczyzny.
Grant trząsł się niekontrolowanie a pot spływał po nim, mieszając się z łzami.
Oczy miał szeroko otwarte, tak, że wydawały się bliskie wylecenia z orbit.
-Nie…nie…nie…nie…-
Powtarzał kręcąc głową.- To nie może… nie może…być prawda…- Nagle upadł na
kolana, trzymając się za głowę i rwąc sobie włosy. Podniósł wzrok, w którym
pojawiło się szaleństwo. Spojrzał na uśmiechającego się strasznie nastolatka,
którego oczy błyszczały ciemną czerwienią.
-Kim… czym, ty
jesteś?- Wycharczał. Poczuł lufę, przykładaną do skroni. Młodzieniec uklęknął
przy nim.
-Twoim, najgorszym
koszmarem.- Szept. Padł strzał a tłuste ciało, upadło martwe na podłogę z
głuchym trzaskiem. Ghost, wstał, patrząc beznamiętnie na zwłoki.-
Obrzydliwość.- Stwierdził, zdmuchując dym unoszący się znad lufy. Tęczówki
chłopaka znów były zielone. Zerknął jeszcze ostatni raz, na leżącego w kałuży
własnej posoki, mężczyznę z dziurą w głowie po czym odwrócił się na pięcie
i wyszedł.
Twarz karierowicza
zastygła w naprawdę komicznym wyrazie. Spokój nocy zakłócił, zimny, mrożący
krew w żyłach, przerażający śmiech.
O.O ...!!!
OdpowiedzUsuńMoje klimaty
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńpoczątek świetny, te realia mi się podobają, czyżby to był Harry?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie
Oh god. Ale miło do tego wrócić po latach 😍😍
OdpowiedzUsuńPraaawdaaa~~ 😍😍
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń