Spec: Rozdział 2

Wrócił do domu wujostwa, około godziny szóstej nad ranem. Pracował całą noc i pewnie w ogóle nie byłby zmęczony, gdyby nie fakt, że nie spał od dobrych kilku dni.
Cicho otworzył i zamknął za sobą drzwi, wchodząc do środka. Nie chciał przypadkiem kogoś obudzić, albo natknąć się na Vernona, wychodzącego do pracy. Byłoby z nim źle, gdyby ten wieloryb dowiedział się, że chłopak wymknął się w nocy.
Rzucił na schody zaklęcie wyciszające, by nie skrzypiały i na palcach, wdrapał się na górę. Był zmęczony. Jedyne o czym teraz marzył, to łóżko. Machnięciem ręki zmienił elegancki garnitur, drogiej marki na stare, zniszczone oraz o wiele na niego za duże ubranie, odziedziczone po kuzynie.
Opadł z westchnieniem na łóżko i zasnął, wykończony, gdy tylko jego twarz dotknęła poduszki.

*

Został brutalnie obudzony, przez irytujący odgłos walenia w drzwi, przebijający się boleśnie do jego świadomości oraz piskliwe, wręcz skrzeczące, krzyki. Zignorował hałas, chowając głowę pod kołdrę, z nadzieją, że intruz sobie pójdzie. Nagle, nakrycie zostało z niego zerwane i wylądowało na podłodze a Harry poczuł nieprzyjemny chłód. Otworzył o czy i posłał swojej ciotce, mordercze spojrzenie. Ta wzdrygnęła się, blednąc, ale szybko odzyskała rezon.
-Wstawaj, dziwolągu!- Warknęła.- Za pięć minut masz zejść do kuchni!
-Tak.- Burknął, ziewając. Kobieta wyszła, zostawiając go samego by mógł się przebrać. Nie miała bowiem pojęcia, że mógł to zrobić leniwym ruchem nadgarstka za pomocą magii bezróżdżkowej, niewykrywanej przez ministerstwo. Zrezygnował jednak z tej możliwości. Sięgnął po ukryty w dziurze materaca, dotykowy telefon w czerwonej obudowie, będący wiecznie na profilu: Milczy i sprawdził czas.
Jęknął, widząc, że spał tylko niecałe, trzy godziny.
Klnąc na czym świat stoi, zwlókł się z łóżka, po czym jak Zombie zszedł po schodach, do kuchni. Petunia stała już przy kuchence, smażąc śniadanie dla swojego Dudziaczka. Wyglądało na to, że wuj Vernon, ku radości Pottera, wyszedł wcześniej do pracy.
-Trzymaj.- Powiedziała kobieta, podając mu kartkę papieru, zapisaną drobnym druczkiem.- Masz to skończyć do wieczora!
-Ależ ciociu…- Próbował oponować, widząc ten nawał zadań.- Nie zdążę zrobić tego wszystkiego.
-Tak, bo marnujesz czas na zbędne gadania, zamiast zabrać się od razu do roboty!- Krzyknęła.- Nie dostaniesz nic do jedzenia, jeżeli nie skończysz przed zmrokiem! A teraz wynoś się!
-Tak.- Westchnął, biorąc się do pracy. Na początek, posprzątać salon. Podczas gdy on, wygrzebywał z komórki od schodami (jego dawnego pokoju), środki czystości, zaspany Dudley zaszczycił swoją tłustą obecnością, kuchnię i zasiadł do stołu, oczekując na posiłek zwany śniadaniem, którym zawsze rozpoczynał swój jakże nudny i pospolity dzień, kolejny z wielu w jego nic nie wartym życiu. A przynajmniej tak było według Harrego, który codziennie toczył ze sobą wewnętrzną walkę, wykłócając się ze swoim zdrowym rozsądkiem, że zamordowanie krewnych jest jednak dobrym pomysłem. Na szczęście a może nieszczęście (zależy dla kogo), na razie udawało mu się powstrzymać. Ale nikt nie wiedział, jak długo jeszcze będzie utrzymywał się, taki stan rzeczy.
Każdemu kiedyś cierpliwość się kończy, a Harry podejrzewał, że jego zapas wyczerpie się w najbliższej przyszłości, prawdopodobnie, zanim jeszcze wróci do Hogwartu.
Mył właśnie, na klęczkach, muszle klozetową, kiedy poczuł na głowie czyjąś dłoń, wpychającą jego twarz do kibla. Usłyszał śmiech Dudleya, który spłukał wodę. Wstrzymał oddech i zacisnął mocno powieki, starając się zignorować, nieznośnie obrzydliwy zapach.
Gdy ten się odsunął, chłopak podniósł wzrok na kuzyna, który momentalnie zbladł. Młody czarodziej wyglądał jak czarna mara. Smoliste teraz włosy kleiły mu się do twarzy, a w zielonych oczach, gościły niebezpieczne błyski, będące obietnicą długiej i powolnej śmierci w męczarniach. Tłusty chłopak pisnął, czym prędzej uciekając z łazienki. Najpewniej poleciał wyżalić się mamie, jak zwykle zresztą.
Ghost westchnął. Czasami to, miał już po prostu wszystkiego dosyć. Z chęcią z miejsca zarżnąłby Dursleyów, po czym kupił sobie wyspę na Karaibach, zamieszkał tam i żył w spokoju do końca świata. Na szczęście już niedługo, znowu będzie mógł być sobą. Przestanie grać, a wtedy wszystko się zmieni. Dla niego na lepsze, dla Dumbledora… niekoniecznie.
Wrócił do sprzątania a jego włosy same wyschły, za pomocą magii. A ludzie później się dziwią, że najwięcej morderstw, zdarza się w rodzinach.
Lista obowiązków, jakie zostały przydzielone chłopakowi na dzisiaj, była długa… nastało już późne popołudnie kiedy dotarł do połowy.
Kucał w ogrodzie cały spocony, wyrywając chwasty bez rękawiczek, przez co ranił sobie ręce. Krew ściekała z poranionych dłoni nastolatka, ale ten ignorował to. Później się wyleczy.
Otarł pot z czoła, spoglądając w niebo. Było niemiłosiernie gorąco. Słońce świeciło jasno, na czystym, błękitnym niebie. Nie było nawet jednej, cholernej chmurki, by ofiarowała chociaż trochę, zbawiennego cienia. Do tego było strasznie duszno, a powietrze pachniało wilgocią. Zbierało się na burzę. A Harry miał podejrzenia, całkiem słuszne zresztą, że nie dostanie niczego do picia, o jedzeniu nie wspominając. Bez Magii nie da rady tego skończyć, nie do wieczora. A gdyby jednak mu się udało, krewni wiedzieliby, że użył czarów i dostałby o wiele gorszą karę niż głodówka.
Zagryzł wargę, ignorując suchość w gardle i żołądek, związany w ciasny supeł. Żałował, że nie wpadł do sklepu, po drodze z egzekucji (a podobno ludzie uczą się na własnych błędach), ale był zbyt zmęczony by myśleć o czymkolwiek innym, niż o łóżku. Cały wczorajszy dzień, również wykonywał prace, zlecone przez ciotkę. Miał naprawdę mało czasu na odpoczynek, o śnie nie wspominając.
Ziewnął. Był zmęczony. Tak cholernie zmęczony… Oczy same mu się zamykały. Chyba, będzie musiał dać sobie spokój, ze zleceniami na kilka dni.
Gdy skończył zajmować się ogrodem, powoli zapadał zmrok. Odłożył narzędzia do szopy i skierował się w stronę domu, kiedy usłyszał tak znajomy, warkot silnika. Zamarł. Ręce zaczęły mu się trząść. Serce przyśpieszyło swoje bicie. Wziął kilka głębszych wdechów, by się uspokoić. On nie wie, nie wie, nie wie…- Powtarzał sobie w myślach.
-Ok…- Mruknął do siebie, po kilku minutach trwania w bezruchu. Właśnie miał przekroczyć próg tylnych drzwi, kiedy ktoś zagrodził mu drogę. Spojrzał niepewnie na stojącego nad nim wuja. Usta mężczyzny układały się w paskudnym uśmiechu, pełnym wyższości i satysfakcji.
-Potter.- Wypluł jego nazwisko, jakby było czymś obrzydliwym, a Harry mimowolnie skulił się wewnętrznie. Przełknął głośno ślinę, ale nim zdążył coś powiedzieć, tłustodup odezwał się znowu, a jego słowa sprawiły, że lata praktyki chłopaka w ukrywaniu emocji na niewiele się zdały, a twarz nastolatka stała się blada jak śmierć.- Gdzie byłeś ostatniej nocy?
-W pokoju. Spałem.- Skłamał gładko. Co jak co, ale kłamcą był doskonałym. Nawet głos mu nie zadrżał, a przynajmniej tak chciałby sobie wmawiać.
-I. Tak. Ci. Nie. Wieżę.- Syknął Vernon, dźgając siostrzeńca, swoim grubym paluchem w żebra. Potter skrzywił się wewnętrznie. To przez swojego domniemanego wuja miał awersje do takich ludzi. Po prostu ich nienawidził. Na sam widok takiego obleśnego, śmierdzącego, zboczonego, starego dziada, robiło mu się niedobrze.- Teraz umyjesz mój samochód. Policzymy się później, zrozumiano?
-Tak jest, wuju.- Przytaknął cicho.
Starał się przeciągać, jak tylko to możliwe, wykonywanie kolejnej zleconej pracy (chociaż nie skończył jeszcze poprzednich). Mył auto tak dokładnie, jak chyba jeszcze nigdy przedtem. Nie minęło dużo czasu, aż zrobiło się ciemno. Był świadom, obserwujących go członków Zakonu, ale miał ich w głębokim poważaniu. Byli bezużyteczni. Nie mogli mu pomóc…
Ciągle ukradkiem zerkał w stronę salonu. Wiedział, że on stamtąd patrzy na niego i uśmiecha się wrednie, tym swoim paskudnym uśmiechem. Czeka. Aż chłopak do niego przyjdzie. A Harry wcale nie chciał tam iść. Nie chciał, ale wiedział, że nie ma wyboru. Nikt go nie uratuje. Nikt nie przyjdzie…
Teraz był sam, a jedyni ludzie którzy orientowali się w sytuacji i mogliby mu pomóc nie zrobią tego. Nie zrobią, ponieważ oficjalnie nie istnieli, ponieważ tak im kazał, ponieważ sam zabronił im się wtrącać. Przynajmniej na razie. Dlaczego? Bo to będzie jego zemsta. Im bardziej zostanie skrzywdzony, tym mocniej oni będąc cierpieć z jego ręki. Niech nie liczą na śmierć, ona nie nadejdzie szybko…
Był przecież Widmem.
Tak. Był przerażającym mordercą bez serca, przynajmniej podczas pracy, ale i tak nadal bał się swojego wuja. To dlatego, że skrzywdził go pierwszy raz, gdy Potter był małym dzieckiem. Ile miał wtedy lat? Dwa? Trzy? Chociaż dorósł, ten strach nadal tkwił zakorzeniony, głęboko na dnie serca chłopaka.
I nie zniknie. Nie, dopóki on sam nie wypleni go, własnymi rękami.
-Skończyłeś już? Usłyszał głos, ten znienawidzony głos, wyrywający go z zamyślenia. Spojrzał oceniająco na samochód. Lśnił czystością. Zerknął na ziemię ale była sucha. Nie mógł więc rzucić w niego błotem… niechętnie, ale skinął głową, chociaż wcale nie chciał tego robić.- Wracaj do domu!
-Tak.- Szepnął, wrzucając gąbkę do wiadra, pełnego brudnej wody oraz szarej piany. Ruszył w stronę budynku. Wyminął wuja w drzwiach, ostatni raz, oglądając się przez ramię na zewnątrz, zanim wrota zostały za nim zamknięte z głośnym trzaskiem. To był dźwięk zwiastujący egzekucje.
Vernon chwycił go mocno za ramię, wbijając swoje długie paznokcie w skórę nastolatka i pociągnął go za sobą. W kuchni, znajdowały się drzwi, prowadzące do piwnicy. Zeszli po drewnianych schodach w ciemność.
Żelazne kajdany, zakleszczyły się na nadgarstkach chłopaka, mocno się w nie wrzynając, ale on nawet się nie skrzywił.
-Nauczę cię posłuszeństwa.- Wycharczał Dursley a widząc nieugięte spojrzenie tych szmaragdowych oczu, aż się w nim zagotowało. Nie mógł go widzieć, skrywanego przez nastolatka strachu. Rzucił chłopakiem o ziemię, po czym usiadł na nim. Padło pierwsze uderzenie. Drugie. Trzecie. I następne. W brzuch. Twarz. Żebra…
Zerwał z Pottera te szmaty, które sam nazywał ubraniem, niewątpliwie przez jakąś wadę mózgu, która niszczyła jego ocenę rzeczywistości przez pryzmat normalności, ponieważ żaden zwykły człowiek nie nazwałby tych szmat, odzieżą. Przewrócił Harrego na brzuch, przygwożdżając go, swoim wielkim cielskiem do zimnej, kamiennej podłogi. Chłopak usłyszał brzęczenie łańcucha. Zacisnął mocniej powieki, nie pozwalając wypłynąć łzą, oraz zęby, by z ust nie wydobył się chociaż najcichszy jęk. Ból zawładnął całym jego ciałem. Był na niego uodporniony. Wiele razy, znajdował się w o wiele gorszym stanie, niż teraz. To upokorzenia nie potrafił znieść. Pozwalał, by ten śmierdzący Mugol robił z nim, co tylko chciał. Nie tylko, przez strach. Musiał przecież, zachować pozory. Taak… właśnie.
Wuj okładał plecy siostrzeńca, łańcuchem jak biczem, zostawiając coraz głębsze szramy. Krew spływała po nim, tworząc na podłodze ciemnoczerwoną plamę. Szyderczy śmiech, zakłócał ciszę.
-Tato.- Odezwał się Dudley, stojący na schodach. W ręce trzymał skalpel oraz sól.
-Zabaw się.- Zezwolił Vernon. Drugi raz nie musiał powtarzać. Młody Dursley, podszedł do swojego kuzyna. Uklęknął i zaczął go ciąć. Z początku, niepewnie, później coraz głębiej i śmielej. Ręce. Nogi. Otwierał rany, palcami, sypiąc na nie sól. Harry miał wrażenie, jakby ktoś spalał go, żywcem…
Nie potrafił się powstrzymać. Krzyknął. Wuj zaśmiał się, oplatając jego gardło, łańcuchem. Potter wytrzeszczył oczy, nie mógł złapać oddechu… dusił się, kaszlał, dławił własną śliną… skończyło się, gdy był już ledwo przytomny. Ktoś podniósł go, brutalnie, za biodra. Syknął. Prawie nic już nie czuł, nie słyszał, odpływał, w ciemność…
-Wejdź w niego.- Zdążył jeszcze zrozumieć, nim Dudley wbił się w niego mocno. Otworzył usta w niemym krzyku, a do oczu napłynęły mu łzy, niezauważone w ciemności. Rozrywano go od środka.
-Ciasny…- Słyszał jęki podniecenia, ale jemu było niedobrze. Czuł obrzydzenie. Do nich i do siebie samego. Kuzyn poruszał się w nim, aż w końcu doszedł. Później przyszła kolej na jego ojca. Powtórzyli to, kilka razy w przerwach bijąc i tnąc bezwładne ciało swojej ofiary. Nie… Harry nie chciał myśleć o sobie, jak o czyjejś ofierze. To on był mordercą, on był katem. Został nim, właśnie dlatego, ponieważ nie chciał być ofiarą. I nie będzie, nigdy… nie ważne co mu zrobią, nigdy nie przyzna swojemu oprawcy miana kata… nie da mu tej satysfakcji, nie pokaże słabości. Bo to on nim był, mordercą i zemści się, za wszystkie krzywdy… To tylko kwestia czasu.
Gdy tylko Potter tracił przytomność, oblewali go kubłem lodowatej wody. I zabawa zaczynała się od nowa. Błysnął ogień pochodni. Wraz z krzykiem rozniósł się swąd palonego mięsa. Chociaż chcieli by błagał, by błagał, by przestali, a oni i tak by tego nie zrobili, zawiązali mu usta, jakąś starą, brudną szmatą, żeby był cicho. Harry kaszlał krwią. Nie wiedział, po jakim czasie go zostawili, dla niego był on wiecznością, ale szczerze nie obchodziło go to. Ważne, że był sam. Usłyszał tylko skrzypienie ciężkich kroków, na schodach i zamykanie drzwi.
Zanim stracił przytomność, w ciemności błysnęły spokojne, choć płonące furią czerwone oczy, o pionowych źrenicach. Zapowiadały one długą i bolesną śmierć…
Bo to tylko kwestia czasu…

7 komentarzy:

  1. Bardzo fajnie piszesz. Biorę się za następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem tak, opowiadanie zajebiste tylko... zdanie:
    "nie ważne co mu zrobią, nigdy nie przyzna swojemu oprawcy miana kata…"

    oprawca jest synonimem kata, a więc wychodzi coś jak... no nie masło maślane, bo napisałaś "nie", ale to... cóż, kilka lat temu na podstawowej maturze z polskiego 70% zdających nie umiało napisać, gdzie znajduje się błąd w zdaniu: "oprawcy z Oświęcimia byli też katami". Wiem, że truje dupę, ale jestem na takie pierdoły uczulona. No, ale tak to opowiadanie świetne. Zapraszam do siebie: http://harry-potter-founders-childhood.blogspot.com/
    jak na razie zaczęłam, ale mam nadzieję, że opowiadanie się spodoba.
    Ciao~!

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie zapowiada się super, ale popracuj nad sprawdzaniem rozdziałów ( chyba, że masz betę, to poproś o staranność).
    "-I. Tak. Ci. Nie. Wieżę.- Syknął Vernon," Z tego co się orientuję powinno tu być' Wierzę'.
    Pozdrawiam Devon.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ffffuuuuuuuu...! O takim Harrym jeszcze nie czytałam. Ale muszę przyznać, że do sytuacji pasuje świetnie. Idealnie wręcz. Mam nadzieję, że Dursleyowie, te trzy byty udające ludzi, dostaną należną sobie karę... *wredny uśmieszek... nawet bardzo wredny* Hehehehehehehehe....
    Hmmm... Wiesz, normalnie to raczej tego nie przejawiam. otwarcie, to wredotą reaguje raczej tylko w skrajnych przypadkach.. Więc szczere gratulacje, jesteś już drugą autorką, która zdołała we mnie wyzwolić wielką chęć mordu na tych... ekhm, sorry, ale nie mam wyrazu (ani określenia), który mógłby ich odpowiednio określić.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny, chęci oraz czasu na dalsze pisanie (i rozwijanie się w tym kierunku).
    ~Daga ^.^'
    I lecem czytać dalej. ^.^ ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na co on do cholery czeka!? Gdybym to ja była na jego miejscu ( i miała takie możliwości magiczne ) to Dursley'ów utrzymywałabym przy świadomości magią i torturowała do momentu aż wyzdychają z bólu!
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    aż mam ochotę zrobić im coś strasznego, Zakon wszystko widzi i nie interweniuje w ogóle...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmmm... No ten, tego... I love you za tą książkę 😘😍

    OdpowiedzUsuń